Periphery.

Vol. 1, No. 1, April 1995

Od polonistyki do polityki

Tadeusz Witkowski, Ph.D. Editor of Periphery, is a literary historian and critic who teaches Polish at the University of Michigan.

Na temat miejsca studiow polonistycznych w nauczaniu uniwersyteckim poza granicami Polski istnieje juz calkiem bogata literatura przedmiotu. Nie dalej jak trzy lata temu ankiete poswiecona zmianom, jakie zaszly w tej dziedzinie po roku 1989, opublikowal dwumiesiecznik "Teksty Drugie" (nr 1/2, 1992). Podobne badanie ankietowe przeprowadzil w ubieglym roku czteromiesiecznik "Sarmatian Review" (nr 2, 1994) wsrod wykladowcow historii Polski i literatury polskiej w Stanach Zjednoczonych. Fakty sa wiec na ogol znane (przynajmniej w kregach osob bezposrednio zainteresowanych tematem). Rzecz w tym, iz trudno o nich glosno mowic, bo kazda otwarta dyskusja musi prowadzic nieuchronnie do konfliktu z przedstawicielami niektorych pokrewnych dyscyplin, oraz z ta czescia srodowiska polonistycznego, ktora w pelni akceptuje panujace na uniwersytetach amerykanskich status quo.

Liczba uczelni amerykanskich, na ktorych w takiej czy innej postaci wykladana jest historia kultury polskiej, nie da sie dokladnie okreslic, gdyz jest to przedmiot nie posiadajacy najczesciej samodzielnego statusu. Zajecia poswiecone tworczosci wybranych pisarzy mozna prowadzic na wydzialach teatralnych, komparatystycznych, badz slawistycznych. Ile jest w sumie takich miejsc, trudno powiedziec. Gdyby uwzglednic tylko bardziej liczace sie uczelnie, ich ilosc na pewno nie przekroczylaby dwudziestu. Na bardziej systematycznych podstawach oparte byly do niedawna zajecia z literatury polskiej prowadzone na czternastu wydzialach slawistycznych, ale tez w wiekszosci przypadkow oferowano je raz na dwa lata lub rzadziej. Liczba ta ulegla zreszta w ostatnim okresie czasu znacznej redukcji i poza Harvardem, oraz uniwersytetami w Ann Arbor, Bloomington, Chicago i Madison, zadna slawistyka nie oferuje, o ile wiem, w tym zakresie corocznych, regularnych kursow. Troche lepiej jest z nauczaniem jezyka polskiego, jako ze studiuja go przedstawiciele innych dyscyplin, zainteresowani Europa Wschodnia, a takze doksztalcaja sie w nim niektorzy studenci polskiego pochodzenia; w sumie nie poprawia to jednak wiele przygnebiajacego obrazu calosci.

Dla polonistow (i to nie tylko amerykanskich) pierwsza oczywistoscia jest to, ze wszedzie, gdzie polonistyka pozostaje czescia studiow slawistycznych, absolutna przewage maja w programach uniwersyteckich zajecia z literatury rosyjskiej. Najwyrazniej nie dla wszystkich jednak oczywiste sa mechanizmy, ktore sprawiaja, ze dominacja ta trwa mimo upadku Zwiazku Sowieckiego. Ze nie sa to sprawy oczywiste, swiadczy pytanie redakcji "Tekstow Drugich": "czy po rozpadzie imperium politycznego [ZSRR Ñ dopisek TW] sa szanse na [...] obdarzenie wiekszym zainteresowaniem (takze typu komparatystycznego) roznych mniejszych literatur Europy Srodkowowschodniej?".

Jesli logika tego pytania wyrasta ze znajomosci realiow, na pewno nie sa to realia amerykanskie i w zasadzie wiekszosc wykladajacych obecnie lub przed paru laty na wydzialach slawistycznych profesorow-Polakow, ktorzy brali udzial w an-kiecie "Tekstow Drugich" (Stanislaw Baranczak, Bogdana Carpenter, Halina Filipowicz, Regina Grol-Prokopczyk, Jerzy R. Krzyzanowski, Czeslaw Milosz, Halina Stephan i Ewa Thompson) dala na nie jednoznacznie negatywna odpowiedz. Stanislaw Baranczak krotko, ale przekonujaco wyjasnil rowniez, dlaczego rusycystyczna dominacja ciagle sie utrzymuje. "Ostatecznie Ñ napisal Ñ chodzi tu o sprawy znacznie powazniejsze niz ideologia i czolgi: o zajmowane posady i pobierane wynagrodzenia". Kapitalizm rzadzi sie troche innymi prawami niz socjalizm i byloby raczej dziwne, gdyby rynek pracy w Stanach Zjednoczonych natychmiast dostosowal sie do zmian w ukladzie sil politycznych na swiecie. Amerykanscy specjalisci od Europy Wschodniej kochaja to, co kiedys bylo sowieckie, ale w nekrofilii tej nie ma na dobra sprawe nic perwersyjnego. W okresie sowieckiej dominacji nad tamta czescia swiata wyksztalcono w Ameryce (dzieki dotacjom federalnym) setki specjalistow od spraw rosyjskich, ktorzy w koncu musza z czegos zyc i wcale nie zamierzaja rezygnowac ze swoich posad. Beda raczej przeksztalcac sie w post-sowietologow. Tego rodzaju przeprofilowanie zainteresowan jest stosunkowo latwe w takich dziedzinach jak socjologia, czy politologia, znacznie trudniejsze natomiast w nauczaniu literatury. Rusycystyka musi wiec utrzymywac uprzywilejowana pozycje kosztem pokrewnych specjalizacji, nawet wbrew interesom uniwersytetow, przy malejacym zapotrzebowaniu na wyklady z literatury rosyjskiej i wzrastajacym zainteresowaniu literackim dorobkiem innych narodow slowianskich. W koncu to rusycysci Ñ jako wiekszosc na wydzialach slawistycznych Ñ decyduja o tym czy i jakiego poloniste badz bohemiste zatrudnic, oraz troszcza sie o odpowiedni wymiar zajec i wlasciwa selekcje kandydatow z punktu widzenia swoich interesow zawodowych. Z polskiego punktu widzenia, selekcja taka wcale nie musi byc pozytywna. Zapotrzebowanie na wiecej niz jednego wykladowce literatury polskiej badz jezyka polskiego takze nie musi miec wiekszego znaczenia. Jako czynnik sprzyjajacy promowaniu studiow polonistycznych na danym uniwersytecie to ostatnie liczy sie tylko do momentu, w ktorym nie zagraza pozycji rusycysty podejmujacego decyzje. W ankiecie "Sarmatian Review" znalazl sie bardzo ciekawy dokument Ñ zestawienie liczby wykladowcow i studentow Wydzialu Jezykow i Literatur Slowianskich i Baltyckich w University of Illinois w semestrze wiosennym 1994 roku. Zajecia prowadzilo dwoch wykladowcow literatury polskiej i czterech wykladowcow literatury rosyjskiej. Na jednego poloniste przypadalo trzydziestu osmiu studentow, na jednego rusycyste Ñ dwudziestu czterech, z czego tylko jedna czwarta stanowili studenci przynoszacy uniwersytetowi dochod.

Amerykanski punkt widzenia na sprawe nauczania historii literatury krajow Europy Srodkowowschodniej zawsze roznil sie od polskiego, ale teraz rozni sie w sposob szczegolnie wyrazny. Przybyszowi z Polski uwaznie obserwujacemu sytuacje na slawistycznym rynku pracy rzuca sie w oczy przede wszystkim dziwna polityka kadrowa wladz wydzialowych. Nie moze na przyklad nie zauwazyc, ze pozycje odchodzacych na emeryture Polakow, sa ostatnio coraz czesciej likwidowane, albo tez obsadza sie je absolwentami uczelni amerykanskich, dla ktorych historia literatury polskiej bywa czesto tylko druga specjalnoscia. W praktyce oznacza to rozkwit wiedzy historycznoliterackiej na poziomie przecietnie uzdolnionych uczniow polskiej szkoly sredniej.

Sytuacje pogarsza jeszcze fakt, iz srodowiska polskie na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych sa pozbawione oparcia w spolecznosci polonijnej i zdezintegrowane. Wstyd mowic, ale doszlo do tego, ze amerykanscy wykladowcy literatury polskiej wiedza, co kto o kim pisal w poufnych listach rekomendacyjnych. I nie mam zludzen, co do zrodel, z ktorych pochodza informacje tego typu i w czyim interesie lezy ich rozpowszechnianie. Profesor Ewa Thompson pisze w swojej odpowiedzi na ankiete "Tekstow Drugich" o wypadku znanym "ze slyszenia". "Lewicowy polski agnostyk" mial wydac tak negatywna opinie w sprawie promocji "prawicowego polskiego katolika", ze adresaci listu rekomendacyjnego, uznali owa opinie za przejaw ideologicznej nienawisci i zignorowali ja. Najbardziej intrygujaca w calej tej historii jest dla mnie jednak osoba, ktora ujawnila tresc poufnego listu. Nie uczynil tego przeciez "katolicki polonista" (bo nie mial do listu dostepu), ale ktos, kto decydowal o jego zatrudnieniu i komu najwidoczniej zalezalo na zantagonizowaniu polskich kolegow. Krag polonistow w Ameryce obejmuje indywidualnosci, wsrod ktorych znalezc mozna i wybitnych pisarzy, i paru swietnych tlumaczy; jako srodowisko zawodowe nie posiada jednak zadnego dorobku opartego o wspolprace. Jego aktywnosc pozadydaktyczna opiera sie w przewazajacej mierze na organizowaniu popularnych imprez badz odczytow, do wygloszenia ktorych mozna zaprosic kolege w nadziei, ze sie kiedys zrewanzuje czyms podobnym. Efekt tego taki, ze przybywa jedna wiecej pozycja w curriculum vitae, a czasami mozna ta droga dotrzec do jakiejs komisji, ktora czuwa nad rozdzialem federalnych pieniedzy przeznaczonych na edukacje. Istnieja (o ile wiem Ñ w czterech uczelniach) osrodki, ktore dysponuja dodatkowymi funduszami na promowanie spraw polskich, w zwiazku z czym moga prowadzic bardziej niezalezna dzialalnosc, ale sa one w stanie zorganizowac co najwyzej dwutygodniowe kursy, albo konferencje, o ktorych szybko sie zapomina, bo zaden z osrodkow nie prowadzi systematycznej dzialalnosci wydawniczej. Jedyna, jak dotad, zbiorowa publikacja posiadajaca rzeczywiscie nieprzemijajaca wartosc jest ksiazka pod redakcja Samuela Fiszmana The Polish Renaissance in its European Context wydana w 1988 roku przez Osrodek Studiow Polskich w Indiana University.

Struktura wydzialow, na ktorych wyklada sie w Ameryce jezyki i literatury slowianskie, byla po II wojnie swiatowej zawsze uzalezniona od panujacej na swiecie sytuacji politycznej. W zasadzie kazdy jezyk, ktorym poslugiwano sie w strefie dominacji sowieckiej, mogl na slawistyce stac sie przedmiotem zajec (nawet jesli ze slowianszczyzna nie mial nic wspolnego): armenski, rumunski, czasami wegierski... Slowianofilstwo zas zawsze sluzylo umacnianiu rosyjskiego imperializmu.

Pisze te slowa w pare miesiecy po oswiadczeniu Aleksandra Solzenicyna, ktory odlaczenie sie Bialorusi i Ukrainy od Rosji uznal za cos tymczasowego, co mozna porownac z podzialem Niemiec po II wojnie swiatowej. Od ponad dwoch miesiecy telewizja przekazuje reportaze z Czeczenii, gdzie wojska rosyjskie prowadza krwawa pacyfikacje ludnosci, rownajac z ziemia miasta tego kaukaskiego kraju. Ilekroc ogladam taki reportaz, zawsze zastanawiam sie, co wymysla tym razem wladze amerykanskie dla podtrzymania przy zyciu gospodarki rosyjskiej i usprawiedliwienia w oczach Amerykanow ludobojstwa, ktore staje sie chlebem powszednim w nowej, demokratycznej Rosji. Zadaje tez sobie pytanie, jakie sa perspektywy dalszego stymulowania prorosyjskiej koniunktury i mozliwosci przetrwania imperializmu rusycystycznego w Stanach Zjednoczonych, skoro bycie wasalem rusucystyki przestaje sie stopniowo oplacac nawet slowianofilom. Zrodlem sily studiow rusycystycznych byla przez lata sytuacja polityczna: zapotrzebowanie na specjalistow od spraw rosyjskich w agencjach rzadowych, w wojsku, w sluzbach specjalnych, w mediach i szkolach oraz wiazaca sie z tym potrzeba znajomosci jezyka rosyjskiego i kultury rosyjskiej. Czasy te bezpowrotnie minely wraz z upadkiem Zwiazku Sowieckiego, zakonczeniem zimnej wojny i stopniowym rozsypywaniem sie potegi rosyjskiej. Na dorocznej konferencji American Association of Teachers of Slavic and East European Languages, w grudniu 1994 roku w San Diego, ogloszono bardzo wymowne dane liczbowe. Od roku 1989 zapisy na jezyk rosyjski spadly w wielu uniwersytetach ponad 50%; w Minnesocie np. - prawie 70%. W pierwszych dniach grudnia minionego roku siec komputerowa obiegly alarmujace apele slawistow z University of Washington. W zwiazku z zamiarem wladz tej uczelni zamkniecia Wydzialu Jezykow i Literatur Slowianskich proszono slawistow z innych uczelni o pomoc w formie listow protestacyjnych.

Alez z polskiego punktu widzenia trudno o lepsza wiadomosc! Oznacza ona, ze amerykanskie uniwersytety zaczynaja przebudowywac anachroniczne struktury wydzialowe i dostosowywac je do nowych potrzeb. Rok temu Sidney Tarrow i Kent Worchester alarmowali w jednym z numerow "The Chronicle of Higher Education" (z 6 kwietnia 1994), ze logika zimnej wojny nie przygotowala uniwersytetow amerykanskich do zrozumienia fundamentalnych zmian, ktore dokonuja sie na kontynencie europejskim. "Nowe wzorce organizacji spolecznych, politycznych, kulturalnych i ekonomicznych wylaniaja sie w Europie i poza nia. [...] Istnieje juz duze zapotrzebowanie na zajecia poswiecone sprawom Europy Zachodniej, Wspolnoty Europejskiej i Europy Srodkowowschodniej" Ñ pisali autorzy. Trudno nie zgodzic sie z tym Polakowi, kiedy widzi, jak wydzialy slawistyki staja sie stopniowo grobami studiow polonistycznych w Ameryce i gdy brak jest jakichkolwiek widokow na to, ze kultura polska jako przedmiot nauczania zajmie w ich obrebie nalezna sobie pozycje i bedzie w stanie przyciagnac wieksza uwage studentow. Te szanse moze dac jedynie reorganizacja uczelnianych struktur i dostosowanie ich do nowych potrzeb, ktore rodza sie wraz ze zmianami w ukladzie sil na swiecie. Z obu ankiet (przeprowadzonych przez "Teksty Drugie" i "Sarmatian Review") wynika, iz wszedzie tam, gdzie program studiow nad kultura polska wlaczony jest w struktury inne niz slawistyczna (jak chocby w Institut National des Langues et Civilisations Orientales w Paryzu, gdzie rusycystyka stanowi zupelnie odrebny wydzial i literatura polska jest wykladana w ramach Wydzialu Studiow nad Europa), jego pozycja stwarza znacznie wiecej szans na prowadzenie dzialalnosci bardziej niezaleznej i w stosunku do innych programow bardziej partnerskiej. Maja bezwzgledna racje wszyscy, ktorzy twier-dza, ze kluczem do sukcesu w propagowaniu studiow polonistycznych jest fundowanie katedr. Do pelni sukcesu potrzeba jednak takze sprzyjajacych struktur organizacyjnych, w ktorych polonistyka moglaby w przyszlosci funkcjonowac.

Rozumiem, iz uwagi powyzsze moga wyzwolic odruch sprzeciwu nawet wsrod czytelnikow zyczliwie odnoszacych sie do sprawy promowania kultury polskiej poza granicami Polski. Narzucaja sie przede wszystkim dwa pytania: po pierwsze - dlaczego wlasnie sprawa promowania kultury mialaby zostac powierzona wykladowcom jezyka i literatury polskiej, skoro nie posiadaja oni w Stanach Zjednoczonych ani srodkow ani (poza nielicznymi wyjatkami) odpowiedniego autorytetu, aby cos w tym zakresie zrobic; po drugie - co ma spolecznosc polska do wewnetrznej organizacji uniwersytetow amerykanskich?

Pierwsze pytanie jest jak najbardziej zasadne. Ostatecznie, zupelnie inne funkcje dominuja w nauczaniu jezyka ojczystego i literatury ojczystej w Kraju i poza jego granicami. W Polsce Ñ nauczanie tych przedmiotow jest czyms nieodzownym, czyms, co poza przydatnoscia natury poznawczej i estetycznej ma jeden wielki atut: staje sie podstawa budowania swiadomosci narodowej. Uniwersyteckie nauczanie jezyka i literatury polskiej za granica sluzy oczywiscie innym celom, ale zawsze pozostaje sprawa prestizu oraz narzedziem formowania opinii o Polsce. Katedry uniwersyteckie to male osrodki opiniotworcze, ktore moga odgrywac istotna role polityczna, szczegolnie wtedy, gdy posiadaja oparcie w slowie drukowanym. To, czy w Stanach Zjednoczonych rozwija sie uniwersytecka polonistyka, nie ma dzis wiekszego znaczenia politycznego i nie bedzie go mialo tak dlugo, jak dlugo polonistyka pozostanie czescia slawistyki. Polonistyka moze takie znaczenie zyskac, jesli zostanie zintegrowana z innymi dziedzinami studiow nad Polska (z historia, socjologia, ekonomia), badz to w ramach osrodkow studiow nad Europa Srodkowa, badz tez w ramach jakichs innych struktur eurocentrycznych. Srodowisko polonistyczne moze okazac sie ogromnie przydatne w momencie, kiedy dojdzie do otwarcia osrodka wydawniczego wyspecjalizowanego w publikacjach na temat Polski, bo z tego srodowiska wywodza sie ludzie swietnie wladajacy piorem. Dlaczego wlasnie mialby to byc osrodek wydawniczy? Kto spotkal sie choc raz w amerykanskich podrecznikach historii lub w prasie amerykanskiej z przeklamaniem badz polprawda na temat kraju ojcow, ten rozumie, jak bardzo potrzebne jest akademickie wydawnictwo upowszechniajace w jezyku angielskim rzetelna wiedze o Polsce.

Odpowiedz na drugie pytanie jest prosta. Jesli nawet spolecznosc polska nie ma nic do wewnetrznej organizacji uniwersytetow amerykanskich, to nie znaczy jeszcze, ze nie moze miec w tej sprawie nic do powiedzenia (i to nie tylko spolecznosc polska na emigracji). Jak zawsze w okresie reform, tak i w najblizszym czasie motorem zmian w amerykanskim systemie studiow z zakresu literatury, kultury i historii Europy Srodkowowschodniej beda pieniadze, totez nie bez znaczenia jest, przez kogo, gdzie i w jakim celu zostana ulokowane. Wyobrazmy sobie taka oto sytuacje. Jedna z wielkich firm amerykanskich, na przyklad GM lub Ford, zamierza w Polsce glebiej zapuscic swoje korzenie i zastaje przepisy uprawniajace do skorzystania ze specjalnych ulg podatkowych kazdego inwestora, ktory wniesie wklad do otwieranego w jakims amerykanskim uniwersytecie osrodka badan kultury i historii politycznej Polski, czy tez ufunduje w jakiejs uczelni katedre, badz osrodek wydawniczy nastawiony na popularyzacje studiow polskich. Dlaczego inwestor nie mialby przeznaczyc na tak zbozny cel jakiejs skromnej sumy paru milionow, jesli bedzie mu sie to oplacac? Dajac pieniadze na cele edukacyjne mozna nie tylko odliczyc je od podatkow, ale takze zapewnic sobie kontrole nad ich wydatkowaniem, zachowujac tym samym posredni wplyw na program nauczania, zakres badan i polityke wydawnicza. To tylko z grubsza zarysowany projekt i nalezaloby go najpierw poddac krytycznej analizie i dopiero potem odcedzic z niego wszystko, co przydatne, ale to juz zadanie dla politykow.

Jak dotad, polska sluzba dyplomatyczna nie zrobila niestety nic, co swiadczyloby, iz problem zostal wlasciwie rozpoznany i nazwany po imieniu. Wszystko wskazuje jednak, ze w niedalekiej przyszlosci moze nadarzyc sie niejedna okazja do zademonstrowania przenikliwosci rowniez i w dziedzinie, ktora na pierwszy rzut oka wydaje sie apolityczna, ale w gruncie rzeczy jest calkowicie uzalezniona od politycznej koniunktury. Nie zdziwi mnie, jesli w najblizszych latach koniunktura okaze sie troche bardziej pomyslna dla interesow polskich w Ameryce. Pytanie tylko, czy zorganizowana spolecznosc polonijna w Stanach Zjednoczonych i odpowiedzialni za kontakty ze swiatem nauki przedstawiciele polskich placowek dyplomatycznych potrafia ja wykorzystac?

Tadeusz Witkowski


Last update: April 28, 1995
Page layout: Zbigniew J. Pasek

URL: http://www.engin.umich.edu:80/~zbigniew/Periphery/polonistyka.html